




Dwa tygodnie temu mąż wywiózł moją Mamę w odwiedziny do kuzynki. Ok. 340 km. Wczoraj trzeba było Ją przywieźć spowrotem. Agata powiedziała, że ma prawo jazdy 1,5 roku, a była tylko we Wrocku to chce jechać. Ja po tygodniu kurowania się w domu, znudzona i wściekła też się zgłosiłam. W efekcie pojechaliśmy we trójkę, ja na ibuprofenie. Mąż jako drugi rezerwowy kierowca, bo to w końcu 12 godzin za kierownicą. W połowie drogi mijalismy Olsztyn, ten ze średniowiecznymi ruinami. Zarządziłam postój. Po kilku minautach wspinaczki pod górę doszłam do wniosku, że jeszcze nie mam tyle siły co myślałam. Ale wylazłam. Niestety, przed wyjazdem nikt nie naładował akumulatorków w aparacie i tenże niestety umarł :), więc fotek niewiele.
Pojechalismy dalej. Przed miejscem docelowym wiedziałam juz, że jazda z mojej strony chyba nie była dobrym pomysłem. Zjedlismy obiadek i wracaliśmy. Już w godzinkę później wiedziałam, że wyjazd
na pewno nie był dobrym pomysłem. Trzy godziny później byłam pewna, że padło mi na mózg. Dojechałam ledwo żywa. Ponieważ zatoki dalej bolą mnie jak licho, dzisiaj poszłam do lekarza i w efekcie mam nowy antybiotyk i nowe zwolnienie lekarskie.
Acha, moje dziecko dzielnie przejechało w obie strony, całkiem nieźle sobie poradziła na nieznanej trasie, przy sporym ruchu. Jak wróciliśmy do domu, swoje zdolności podsumowała krótkim "jestem zaje...". :))
fotki na picasie