czwartek, 30 kwietnia 2009






Wróciłam z konferencji. Było super, zajęcia krótkie i konkretne, na temat. Pensjonat piękny, okolice jeszcze ładniejsze. Nawet nie wiedziałam ,że mój telefon robi takie przyzwoite zdjęcia. Integracja bibliotekarzy nie okazała się taka straszna. może dlatego, że byli także informatycy :).
Jestem niedospana (te nocne Polaków rozmowy), wyspacerowana i natleniona przynajmniej na tydzień.

Zakocone życie

Jak byłam w wieku mocno młodszoszkolnym to pamiętam, że miałam kotka, Karolinka się nazywała, ale nie mam zielonego pojęcia, co się z nią stało. Mam kilka zdjęć, gdzie jest, więc to, że miałam kotka nie tylko w głowie jest pewne. Potem przerzuciliśmy się na psy. Koty natomiast mieli sąsiedzi i były to tzw. koty dochodzące. (za wyjątkiem okresu, kiedy mieliśmy sunię springerspanielową, bo była kotko zjadliwa). Ruda psinka Tisia kochała kotki, które często odwiedzały nas w domu. Sąsiedzi zawsze mieli co najmniej jednego kota, a w porywach było i 5-6. I tak jakoś się zdarzyło, że w krótkim okresie czasu kotki wyginęły. A to któryś poszedł na wędrówkę, któryś wpadł pod auto (w końcu mieszkam przy ruchliwej ulicy)... No i nagle, na podwórzu nie było żadnego kota. I wtedy rzuciły się na nas myszy. W ciągu miesiąca usiłowały wprowadzić się do mnie na pierwsze piętro (wysokie pierwsze piętro). Sąsiadka przyszła do mojego męża "Czy Pan nie ma kogoś znajomego, kto ma koty?...) Akurat kolegi kociaki dorosły do wieku odmamusiowego, więc pojechaliśmy na wieś. Z córką oczywiście. Urodziny miała za kilka dni...
Oczywiście przywieźliśmy dwa kotki. I tak Zuzia zamieszkała u nas.
Sąsiedzi mają już czwarte pokolenie po swojej kotce, a my mamy ciągle naszą Zuzię, pomimo, że także wychodzi na dwór. W tym roku w lecie będzie miała 9 lat. 2 lata temu nie dopilnowałam i została mamusią.Niestety, okazało się, że jeden kotek urodził się bez oczu, więc musiał zostać uśpiony, a drugi zginął śmiercią tragiczną, prawdopodobnie przydepnięty przez psa.


W zeszłym roku w sierpniu córka wyprowadziła się do Wrocławia. Wychowana ze zwierzakami nie mogła się przyzwyczaić do pustego domu. Kupiła sobie bojownika. Rybę znaczy się. Wymagań zbyt wielkich ryba nie ma, ale nie merda ogonem, nie mruczy i w ogóle jest "gupia". No to wymyśliła, że weźmie kotka na domek tymczasowy. To taka instytucja, że bierze się kotka i wychowuje, dopóki nie znajdzie stałego domu. Odradzałam, bo moja Zuzia nie toleruje innych kotów. Kiedy spotka się na schodach z kotem sąsiadów, to wrzaski słychać w całej okolicy. Ale Dziecko się uparło. W ten sposób trafiła do nas Lola. Miała podobno 7 miesięcy, ale była zagłodzona i zabiedzona i miała katar. Biedniejszej kici jeszcze nie widziałam. Okazało się, że Zuzia może nie zaakceptowała całkowicie, ale toleruje i nie ma awantur. Gorzej z psem. On Lolę kocha, ale Lola panicznie się go boi. Zresztą, jest bardzo płochliwa i strachliwa. Byle hałas, gwałtowniejszy ruch i już chowa się w swoim koszyku. Kiedy Agata pierwszy raz z nią przyjechała, kicia dwa dni wychodziła z koszyka tylko jeść (stołówkę ma na biurku). Nawet do kuwety chodziła tylko w nocy, jak była zamknięte drzwi do pokoju Agaty.
A koty sąsiadów dalej do nas przychodzą, tyle, że są wypraszane. Można je miziać poza mieszkaniem, czego ani one, ani moja Mama nie rozumieją :)

wtorek, 28 kwietnia 2009

Moje psie szczęścia

Psy mieliśmy zawsze, ale dopiero gdy byłam w trzeciej czy czwartej klasie podstawówki zostaliśmy uszczęśliwieni psem mieszkaniowym. Dostaliśmy go od Babci, która wprawdzie mieszkała na wsi, ale przy ruchliwej drodze, więc kiedy Wujek przygarnął bezdomnego psa to Babcia bała się, że wpadnie pod auto. Zabraliśmy go więc do domu. Nazwaliśmy go Skoczek (fotkę wrzucę jak naprawie skaner) , skakał jak sprężyna i z radości potrafił złapać zębami za włosy, a malutka raczej nie byłam. Żaden płot mu nie dał rady. To był najmądrzejszy psiak, jakiego znam. Nikt go niczego nie uczył, ale opowiastki o objawach mądrości mogłabym snuć godzinami. Pamiętam, jak przy jakiejś rodzinnej imprezie siedzieliśmy przy stole, a Dziadek zdrzemnął się na wersalce. Piesek sobie leżał, myśmy gadały (Babcia, moja Mama, Ciotka Siostra i Ja, Tato pewnie też był) no i w pewnym momencie, zupełnie bez zmiany tonu w rozmowie padło zdanie "Skoczek zbudź Dziadka". Pies się zerwał i wybijając się z czterech łap skoczył Dziadkowi na piersi. Dziadem mało zawału nie dostał, a my płakałyśmy ze śmiechu.
Skoczuś był cudownym psem, tylko mówić nie umiał. A co ja się miałam z karmieniem go?! On był dorosły, a wychowywał się bezpańsko, żyjąc z tego, co mu ludzie łaskawie rzucili. Nie umiał jeść kaszy z miski. Długo, ponad rok, karmiłam go łyżką, siedząc na podłodze ucząc go jeść normalną psią karmę. Kiedy zaginął płakałam jak dziecko, chociaż miałam ponad 19 lat.
Następna była suczka, mieszaniec springer spaniela. Mądra była i kochana. Kiedy urodziła sie Agata, ja chciałam być taka przepisowa, pies + dziecko = zarazki = choroby. Nie pozwalałam suni włazić do pokoju dziecinnego. Oczywiście, wystarczyło, że się odwróciłam, a sunia była pod łóżeczkiem, więc dałam sobie spokój. Córka raczkowała po domu za psem, uczyła się stawać opierając się na psim grzbiecie, pierwsze kroki też zrobiła wsparta na psie. Niestety, suczka miała raka i musieliśmy ją uśpić. Była u nas 13 lat. Następna była suczka - sierotka popowodziowa, wzięta ze schroniska w listopadzie 1997 roku.Dwa lata temu ją także musieliśmy uśpić z powodu raka.
Mama była wtedy na wczasach. Ja zacięłam sie i nie chciałam nawet gadać o nowym psie. Ale Mama wróciła i po tygodniu zapytała "to kiedy jedziecie po psa?"
Córka i mąż tylko na to czekali. Natychmiast byli gotowi wsiadać w auto i jechać do schroniska.
Poczekaliśmy do soboty i pojechaliśmy. Wcześniej oglądalismy pieski w internecie, wybralismy ewentualnych kandydatów, a raczej kandydatki. No i we Wrocławiu zostawiłam rozsądek w samochodzie. Po godzinie łażenia i oglądania psich nieszczęść byłam gotowa wziąć każdego, im brzydszy i biedniejszy tym bardziej chciałam go wziąć. Poszliśmy do szczeniakarnia i tam był Szoguś. Miał 4 miesiące i był bardzo energiczny. Teraz doszłam do wniosku, że ma psie ADHD.
Ale kocham go, chociaż na spacerki z Mamą sie nie nadaje, rękę by jej urwał.
To tyle na dziś psich opowieści.

poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Kryzys ekonomiczny

Kryzys ekonomiczny trwa. Podobno wszędzie. Dla tych, co mnie nie znają informacja, że jestem właścicielką małego pubu-piwiarni czy jak by to nazwać. Staram się utrzymać pewien poziom, więc pijaczków itp u mnie nie uświadczysz. Kultura kulturą, ale kryzys rzucił się na mnie jak pies na kość. Po raz pierwszy od trzech lat jestem na stratach, koszty mnie zjadają.
Normalny człowiek to by kombinował, jak zmniejszyć koszty albo co, ale nie ja. Dla mnie to za proste (chociaż obcinać nie ma już z czego). Ja rozszerzam działalność. Mianowicie, biorę sklep. Oznacza to zatrudnienie dwóch osób, mniej czasu (którego już teraz mam mało). Pół dzisiejszego dnia spędziłam latając po urzędach. Musiałam w Urzędzie gminy poszerzyć działalność, bo sprzedaży spożywki nie miałam. Miało być dla przedsiębiorców łatwiej... Niby jeden wniosek trzeba wypełnić, ale te symbole to oszaleć można. Każda działalność ma swój symbol, trzeba go znaleźć w spisie. Wyszukanie symbolu sprzedaży detalicznej artykułów spożywczych i przemysłowych zajęło mi godzinę. Ale dałam radę. Jutro zaniosę papiery, podpisze umowę najmu i... w środę jadę na konferencję - dwudniową, więc wszystko zostawię na głowie męża. Dobrze, że chłop oblatany.
Cały czas zastanawiam się, czy dobrze robię, czy przypadkiem nie pogrążam się w kolejnych długach, czy dam radę?
Ale z barem się udało, może i tym razem się uda.

niedziela, 26 kwietnia 2009

wszyscy mają mambę, mam i ja

Tak mi się skojarzyło, bo czytam tyle ciekawych blogów, a po mojej głowie skaczę różne myśli i wspomnienia i refleksje. Może i ja coś napiszę. Bardziej pewnie pasuje "jak wszyscy to wszyscy - babcia też". Pozostawię sobie galerię na multiply.