wtorek, 28 września 2010
Wirusy i remonty
U mnie w bibliotece trwa remont. Generalny. Wymiana kaloryferów i częściowo podłogi oraz ogólne malowanie.
Biblioteka to jak wiadomo regały pełne książek, które trzeba było wynieść z jednego pomieszczenia do drugiego. Jutro czeka nas przenoszenie spowrotem. Fachowcom nie damy dotknąć, bo pomagali przenieść cztery regały i tak pomieszali książki, że układać będziemy przez tydzień. A mamy do przeniesienia 50 regałów. A fachowcy oni tacy, że siedzę i szlag mnie trafia, bo ja się niestety trochę znam. I widzę, co robią źle. Ale się nie odzywam, bo raz się odezwałam i dyrekcja mnie zbyła, że oni wiedzą, jak to ma być zrobione.
Nerwowo trudno wytrzymać, ale dam radę, dam radę, dam radę...
piątek, 24 września 2010
Rozważania kocie
Chyba jednak bardzo na siłę.
Wiem, że koty trzeba dokarmiać, że bez pomocy ludzi nie przeżyłyby zimy. Czy jednak będą one szczęśliwsze, zamieszkując w domu u kochających je ludzi? To coś tak jak w bajce o czyżyku, chyba każdy ją zna.
Nachodzą mnie takie myśli w związku z zachowaniem mojej Lolki. Została ona udomowiona (czyt. złapana) prawie dwa lata temu. Agata wzięła ją w lutym (no to będzie półtora roku temu). Od maja kicia zamieszkała u nas. W dalszym ciągu jest dzika i nieufna, płoszy się przy każdym hałasie i gwałtownym ruchu. Będąc w domu siedzi na oknie i rozpaczliwie miauczy. Potrzebuje towarzystwa, którego ani moja druga kotka, ani tym bardziej pies nie mogą jej zapewnić.Dlatego wypuszczamy ją na dwór. Tam ma koleżanki i kolegów. Trzyma się blisko domu, pokazując się od czasu do czasu, ale nie chce sama wrócić. Nawet kuszona jedzeniem. O tyle, że już nie boi się nas i po dwóch-trzech dniach daje się złapać. W domu dwa dni śpi, je za cztery kotki i potem znowu zaczyna się miauczenie, że jej w domu źle.
Starsza kotka też wychodzi, ale bez problemu wraca, po załatwieniu swoich spraw.
Czy więc kot, udomowiony na siłę jest szczęśliwy?
poniedziałek, 20 września 2010
Gospodarsko
Zacznijmy od tego, że gospodynią to ja jestem raczej kiepską. Nienawidzę sprzątać, gotuję, bo rodzina musi jeść, prasuję w ostateczności. Działka zamieniła mi się w dżunglę, w której tylko jadłam czereśnie... itd.
Z tego też powodu nie robię przetworów, zresztą nie mam ich gdzie przechowywać w zimie. Jedynie grzybom jestem w stanie poświęcić troszkę czasu, głównie dlatego, że uwielbiamy świąteczne uszka i lepimy ich ponad 200, co na czteroosobową rodzinę jest raczej sporo.
W tym roku pojechałyśmy z Agatą na wieś na truskawki, narwałyśmy 2 wiadra i nie dałyśmy rady zjeść :). No to zrobiłam dżemik - dzięki ci panie za żelfix. Potem wisienek zerwałyśmy do ciasta, ale znowu nam zostało ponad kilo. No to znowu zrobiłam dżemik. Dostałam od teściowej 2 kilo cukru żelującego, to teraz przymierzam się do dżemiku jabłkowego. Tyle, że owoce muszę kupić, bo narwać nie ma gdzie.
A w czwartek Agata z Tatusiem pojechali na grzyby, ja niestety musiałam pracować, co może i lepiej wyszło. Przywieźli 20 kilo grzybów. Przyjechali o 19, zanim zjedli to czyszczenie skończyliśmy ok.12 w nocy. Do pierwszej mi zeszło obgotowanie - bo bałam się zostawić nieobgotowane, rano szłam do pracy. Suszenie nad kominkiem widać na fotkach :). Poza tym zamroziłam na sosik, zrobiłam sosik na 2 dni i... no właśnie - po raz pierwszy w życiu robiłam samodzielnie grzybki marynowane, zawsze robiła Mama.
Jestem z siebie dumna - w końcu to rzeczy, których, mimo 45 lat życia, nie robiłam, dżem robiłam 10 lat temu :), grzybków nigdy.
niedziela, 12 września 2010
Weselnie i festiwalowo
środa, 8 września 2010
Ślubnie po raz czwarty
wtorek, 7 września 2010
Ślubnie po raz trzeci
poniedziałek, 6 września 2010
Ślubnie po raz drugi i nie tylko
Pisałam, że pudełka się robią. Otóż się nie robią, bunt na pokładzie. Prezentuję jedno, okienko jest z cienkiej pleksy. Wygląda dość ładnie, ale z daleka, niestety. Z bliska to po pierwsze pokrywka jest źle dopasowana i nie bardzo się zamyka, po drugie wykończenia do kitu, farba nie równo itd. W związku z tym to pudełko także nie pójdzie do ludzi. Inne robiłam 5 razy i za każdym razem jakaś wpadka. A to źle wycięte i skleić się nie da, a to papier się pomarszczył, a to klej mi gdzieś kapnął i widać. Do kitu. Na dokładkę prezent nie pasuje mi wielkością do żadnego posiadanego pudełka, a tu czasu coraz mniej. Kazałam se jutro kupić torebki na prezenty i nie będę się przejmować. I tak nie mam pewności, czy młodzi docenią wkład pracy w prezenty. Prezenty zaprezentuje jutro, bo jeden schnie z lakieru, a drugi schnie po myciu :). Aga nakładała krack dwuskładnikowy i dała za grubo, porobiły się brzydkie zacieki. Zmyłam więc wszystko i jutro będziemy robić jeszcze raz. Jeśli prawdę mówi powiedzenie, że jak coś się piep... to będzie się podobało to nasze prezenty zrobią furorę.
Na pocieszenie zrobiłam sobie kolczyki i zawieszkę.
sobota, 4 września 2010
Ślubnie
W tym tygodniu jedziemy na wesele. Nietypowo, bo w czwartek. Niechęć do wyjazdu łagodzi mi bezkarna zabawa w różne tworki. Na początek kartki - sztuk 3 - od teściowej mojej, od Agaty i od nas.
Znowu mam problem z przesuwaniem zdjęć, nie wiem dlaczego.
Ponieważ kartki są przestrzenne to do kartek dorabiam pudełeczka. Na tę długą już gotowe, ale fotka wyszła paskudna i nieczytelna, a kartka już poszła do teściowej, więc fotki nie będzie.