wtorek, 28 lipca 2009

I żeby nie było...



Żeby nie było,że jak mam urlop to już kompletnie nic nie szyję...
To przykrywadło na fotel mojej Mamy, drugie ma już uszyty wierzch.

poniedziałek, 27 lipca 2009

Skalne Miasto


W zeszłym tygodniu, znudzona i wściekłą z urlopu spędzanego w domu, wymyśliłam wycieczkę do Skalnego Miasta w Czechach. Niestety, mój mąż, który jeździ na podobne wycieczki wyłącznie dlatego, że mnie kocha :), stwierdził, że trzeba po towar do makro. Nie to nie, zachowałam się jak dziecko i obraziłam się. O wycieczce więcej nie było mowy. Wczoraj rano zbudziły mnie smsy przesyłane sobie przez córkę i męża. I głos męża, że trzeba mnie zbudzić. "Kazał" mi wstawać, bo jedziemy. No to powiedziałam, że do makro nie jadę, a jak na wycieczkę do Czech to będę gotowa za pół godziny. I usłyszałam "Czas start". Zdążyłam :). Było pięknie.






sobota, 25 lipca 2009

Kotki szukają domu





Szukamy dobrego domu dla szylkretowej koci. Kotka raczej powinna mieć dom z możliwością wychodzenia na zewnątrz, ponieważ jest do tego przyzwyczajona. Kiedy znajduje się w zamknięciu dość mocno cierpi, odmawiając jedzenia. Poza tym kotka jest całkowicie udomowiona, lubi przebywać na rękach. Z pewnością w dobrym domu przyzwyczai się do nowych właścicieli. Kotka jest młoda ma chyba niewiele ponad rok. Będzie wysterylizowana.

Jednocześnie szukamy domu, albo dawnych właścicieli kota, który zadomowił się w ogrodzie znajomych. To duży, a nawet bardzo duży, piękny pręgowaniec. Ma około 2 lat. Jest niezwykle piękny, bardzo oswojony, bardzo lubi głaskanie, miałkliwy. Prawdopodobnie komuś uciekł i nie potrafi znaleźć drogi do domu.

Taki apel zamieszczam na prośbę Pana Jana Kęsika i jego żony Elżbiety, dzięki którym mamy w domu Lolę.


poniedziałek, 20 lipca 2009

candy 12


http://kotkowo.blox.pl/2009/07/CANDY-w-kotkowie.html

Tutaj ciekawe candy, sporo cukiereczków do zdobycia.

Święto Policji






Wprawdzie święto jest za kilka dni, ale nasza komenda powiatowa już dzisiaj świętowała. Ten facet trzymający sztandar to mój mąż :). Podobał mi się też popis musztry paradnej orkiestry dętej.

Nowa zabawa


Zabawa u Truscaveczki, przyłącz się już dzisiaj!

Podoba mi się, chociaż moja komórka chodzi nieubrana, bo i bez ubrania zwykle jej nie słyszę.

piątek, 17 lipca 2009

Różne takie :)

Mam nadzieję, że wyraźnie widać napisy na metce :). To jest łapka na muchy, ale po polsku wcale się tak nie nazywa.
Dochodzę do wniosku, że nie lubię urlopu. Już chyba wolałam pierwsze dni, kiedy nie miałam czasu zjeść. Teraz mam luz i umieram z nudów. Roboty w domu nie przerobię, wiadomo, zawsze jest pranie, sprzątanie, gotowanie. Nienawidzę tego robić. A już na pewno nie jest to najfajniejszy sposób spędzania wolnych dni. Upał sprawia, że o robótkach nawet myśleć mi się nie chce, a co dopiero rozłożyć maszynę i szyć to, co mam przygotowane od dwóch tygodni.
We wtorek było u nas oberwanie chmury, grad padał podobno jak orzechy. Niestety, nie widziałam, bo byłyśmy z Agatą we Wrocławiu. Do miasta ponoć wjechać się nie dało, bo z każdej strony było jezioro. Musiało być fajnie :)).
Teraz upał, ale ja to lubię, chociaż męczy mnie to okrutnie z uwagi na nadciśnienie i dodatkowe kilogramy. Może trochę wypocę, to trochę schudnę :).

poniedziałek, 13 lipca 2009

Picasa

Postanowiłam zrobić porządek w fotkach w kompie. Za pomocą Picasy (czy jak się to pisze) porobiłam albumy w Internecie. . Niektóre mam dla przyjaciół, niektóre dla wszystkich. Tylko nie umiem znaleźć coby inni mogli pooglądać.I nie wiem, jak mogę podać link do moich albumów.

http://picasaweb.google.com/irenkastrojna/Zuzia#

Może tak się da? Ale to link do jednego albumu. Czy tak ma być? Nie mogę całej galerii od razu?
No i jeszcze troche mnie denerwuje brak możliwości tworzenia podalbumów. Bo np. mam Hafty Polskie, kilka numerów. Mogłyby być osobno. Albo 3d chciałabym pogrupować tematycznie...

Festyn







SOBOTA
W ramach rozrywek urlopowych podjechałyśmy z Agatą do Przyłęku, gdzie mieszka jej chłopak, na festyn zorganizowany przez OSP. Tomek aktywnie działa w Straży, więc był na miejscu, chociaż na 22 szedł do pracy. Pooglądałyśmy zawody quadów, a po skończonej rywalizacji panowie dali czadu :). Ryk silników, fruwające błoto. Fajnie było.
Zdjęcia nie są zbyt dobrej jakości, bo robione telefonem, pod wieczór i pod światło.

Dowiedziałyśmy się także, że w Ząbkowicach jest Folk Fiest, więc pojechałyśmy zobaczyć, co w tym roku zaproponowali. Wcześniej nie rzuciły mi się w oczy żadne plakaty, więc byłam trochę zdziwiona.
Folk Fiesta to impreza z długoletnia tradycją. Kiedyś był to festiwal muzyki andyjskiej, przyjeżdżali artyści i fani z całego świata. Przez kilka dni miasto rozbrzmiewało muzyką od rana do rana, w każdym miejscu. Była cała wspaniała otoczka, występy rodzimych zespołów, stragany wcale nie badziewiaste, wystawy artystów z okolic. Stopniowo imprezę ograniczano, z typowo andyjskiej zrobiła się folk. Teraz nie jestem pewna, czy muzyka prezentowana na wyłącznie płatnych koncertach to jest folk.
No więc byłam ciekawa, co zaproponowano w tym roku. Objechałyśmy miasto, cisza. Planty zamkowe, gdzie miała się odbywać impreza, puste.
Z trudem znalazłyśmy plakat z programem. Na plakacie informacja, że impreza przeniesiona do ZOK-u.. Zdziwiło nas to, bo słońce świeciło i nawet się nie zapowiadało na deszcz. Więc z Fiesty zrezygnowałyśmy, bo w sali widowiskowej to już nie ma atmosfery festiwalu.
Potem dowiedziałyśmy się, że podczas rozstawiania sceny na zamku doszło do bitwy, bójki, w której wzięło udział ze 30 osób. Przyjechała Policja, rozgonili towarzystwo i poprosili inspektora nadzoru budowlanego o kontrolę.
Ten zakwestionował budowę sceny, kazał wszystko rozebrać i impreza powędrowała do domu kultury.
Jak to jest, że wszystkie miasta dookoła robią wspaniałe imprezy, nawet wioski organizuj festyny, a u nas nic? Miasto jest rozrywkową pustynią, dobrze, ż echociaż kino uruchomili, bo ostatnie dwa lata było nieczynne.

niedziela, 12 lipca 2009

Urlop cd.

PONIEDZIAŁEK
Wstałam rano, jakby lekko nieprzytomna. Cop tam, urlop mam :).
Ogarniam chałupę, nastawiam pranie, odkurzam nadmorski piasek, nakarmiam zwierzaki, robię obiad. Czas leci.
Ok. 12,50 Mirek i Agata wychodzą, Aga do sklepu, Mirek do baru pilnować interesu. Ja zostaję w domu, ramiona pieką, twarz też. Smarowanie Bepathenem (czy jak tam się to świństwo nazywa) nie przynosi ulgi. Wreszcie mogę pooglądać zdjęcia z Gdyni.
Ok. 14 padam na łóżeczko, próbuje odespać.
Ok. 15 dzwoni Aga, czy pomogę jej z towarem, bo dużo przywieźli. No dobra, pomogę, ale za godzinę.
Ok. 16,30 dzwoni Aga - miałam jej pomóc przy towarze. Wyspałam się jak cholercia.
Idę, wykładam, metkuję itp.
19 - zamykamy. Sprzątamy i na chwilkę do baru.
20,30 - jestem w domu, gotuję ryż na gołąbki, kroimy kiełbasę. Nie widzę na oczy.
21,30 - mam w nosie, idę spać.

WTOREK
wstaje skoro świt (ok.8) idę gotować kapustę na gołąbki. Nie umiem tego robić dobrze, zawsze mam liście albo z twarde, albo za miękkie.
Przygotowuję farsz.
ok.9,30 wstaje Agata.
Zakręcamy gołąbki, liście parzą, ale twarz i ramiona więcej.
Na czole zaczyna mi się robić maska, twarda skóra.
Jeszcze nigdy w życiu nie miałam tak poparzonej twarzy i ramion.
Gołąbki do piekarnika, ale chyba rodzina nie zdąży zjeść. Rzeczywiście, obiecuję, że przyniosę im do baru. (Bar i sklep mam obok siebie).
Listonoszka przynosi Agaty świadectwo pracy z poprzedniej firmy, wreszcie.
ok.17 zanoszę im jeść. Zostaję w barze, bo Mirek idzie do domu popalić gałęzie ze ścinanego tydzień wcześniej żywopłotu. Leżały, bo lało. Przestało, trzeba zrobić porządek.
ok.23,30 - jestem w domu, całe ciało boli mnie, jakbym miała grypę. Zrywam z czoła pierwszą warstwę spalonej skóry, trochę piecze, ale przynajmniej mogę zmarszczyć czoło.

ŚRODA
Rano zrywa mnie Aga, bo trzeba do urzędów, załatwić formalności związane z jej stażem.
Czoło to jeden ogień, to co wczoraj prawie nie piekło, teraz zamienia się w czerwoną bliznę. Z nosa złazi mi skóra, tez grubymi płatami. Strach wyjść do ludzi.
objeżdżamy urząd skarbowy i zus. Ja kryję się za plecami Agaty i Mirka. Nawet grzywka mi przeszkadza.
10,00 - jedziemy po towar do Kłodzka. Nienawidzę tam jeździć, bo bałagan koszmarny i obsługa strasznie zajeta, nie ma kto przy kasie stanąć.
ok- 12.30 - obiad (w domu) i do sklepu towar rozłożyć.
ok.17 idę do baru.
Znowu jestem w domu ok. 23,30.


MAM URLOP ...


A co to jest urlop???????????

piątek, 10 lipca 2009

Wreszcie urlop

http://picasaweb.google.com/irenkastrojna/GdyniaZlotZaglowcow2009#
SOBOTA
Rano: Pytam córki, czy przyniosła ze sklepu coś do jedzenia na dwa dni. "No przecież wyjeżdżamy"
-ale Babcia zostaje
-acha, to ja podjadę do sklepu.
Wraca za 10 minut.
Rozpakowuję zakupy...
- a na obiad ?- pytam
-No dobra, pojadę jeszcze raz...

Przed 12 mąż zaczyna nas pospieszać. No, dobra, śpiwory spakowane, majtki też, możemy jechać.
W połowie drogi przypomina mi się, że koszulka do opalania została w domu. (Później podziękuję Temu Na Górze - Dobry Bóg nade mną czuwał).
Mirkowi przypomina się, że od deszczu tez nic nie mamy... ale w radiu mówią, że na wybrzeżu padać nie będzie.
Przed Wrocławiem pytam, po co tak wcześnie wyjechaliśmy. Agata mówi, że do myjni trzeba. No dobra, niech im będzie. Oczywiście przed myjnią kolejka kilometrowa, rezygnujemy. Zajeżdżamy pod Agaty szkołę. Pytam, co będziemy robić przez tę godzinę do egzaminu. Mirek pyta, o której ona ma ten egzamin. No to uświadamiam mu, że o 14,30. A on myślał, że o 13,30, dlatego tak gonił. Skoro się wyjaśniło, jedziemy do Magnolii, ekspresem mierzę kilka bluzeczek, na ramiączkach topów na mój rozmiar nie produkują, ale kupuję dwie bluzki za 19,90. Promocja. Mam koszulkę bez rękawów.
Wracamy pod szkołę, Aga idzie, pisze, co ma napisać i jedziemy. W aucie, w środku miasta przebiera się z ciuchów egzaminacyjnych na urlopowe. Wypadku udało jej się nie spowodować.
Jest 15. Do Gdyni jeszcze kawał drogi, a chcemy zdążyć na koncert Perfectu. Kilometry uciekają, radary jakoś nas omijają.
Za Bydgoszczą wpadamy na autostradę, na liczniku 170 - Mirek testuje auto - da się i 180.
Radzę, by włączył sobie "spalanie chwili" - połyka 15 litrów na 100. Trochę zwalniamy.
O 21 parkujemy w Gdyni, bliziutko Skweru Kościuszki, załatwiamy sobie zgodę na spanie w samochodzie i lecimy. Koncert już się zaczął, ale spory kawałek zaliczamy. Leje deszcz, ale jest ciepło.Uwielbiam Perfect, śpiewam głośno, jak wszyscy. Bawię się super, Agata też, tylko nasi mężczyźni nie dają się porwać fali zabawy. O śpiewaniu nawet nie chcą słyszeć.
Potem Bajm, okropna kobieta, zmanierowana i w ogóle. Atmosfera koncertu zmienia się zupełnie, nikomu nawet śpiewać się za bardzo nie chce. No i zakaz fotografowania.
Po koncercie fajerwerki, nigdy nie widziałam tak pięknych.



Chcemy coś zjeść, ale o tej porze serwują tylko piwo. Dobrze,że otwarty sklep jest to chociaż wodę mineralną i piwo kupujemy.
Koło parkingu jest budka. W niej nieżywa kobieta serwuje zapiekanki, hamburgery, frytki itp. Sama jedna, a kolejka z 15 osób. Oni zjadają metrowe (no, może półmetrowe) zapiekanki, ja nie daje rady podwójnym frytkom. Idziemy spać. Doblo wprawdzie duże, ale jak poskładalismy siedzenie, żeby Aga z Tomkiem mogli spać w bagażniku, przednich siedzeń nie da sie rozłożyć. Mimo to, rodzina zasypia prawie natychmiast, mnie boli kręgosłup, więc co chwile otwieram oczy i próbuje znaleźć wygodniejszą pozycję. Nawet na papierosa nie moge wysiąść, bo parkingu pilnuje piesek, duuuuży piesek, wolę nie sprawdzać, czy groźny piesek.
NIEDZIELA
Wstajemy ok. 7,30.
Zmiana ubrania, mycie chusteczkami odswieżającymi (rewelacyjny wynalazek), trochę gorzej z zębami, ale uznajemy, że to dzień dziecka. Może nie umrę od tego.
Idziemy nad morze. Trochę źle pokierowałam, bo za daleko zaszliśmy, ale przynajmniej promenadą sie przespacerowaliśmy. Niebo zasnuwają czarne chmury. W porcie oglądamy statki, powoli zbierają sie do odpływania.
Kilka fotografujemy na wylocie z portu.
Idziemy wreszcie na rybkę. Jestem troszke rozczarowana, bo widać, że smażona ekspresowo, duzo tłuszczu i panierka nie zrumieniona. Ale nie narzekam, rybka nad morzem nie ma sobie równych. Nawet Agata, która ryb nie jada stwierdza, że lubi rybki.
Jesteśmy gotowi do parady żaglowców. Idziemy na plażę. Zza chmur wychodzi słońce. Zajmujemy miejsce i patrzymy na zegarek, jeszcze nie ma 12. No nic, posiedzimy. Agata z Mirkiem idą się kąpać, oni to lubią. Ja moge nóżki pomoczyć i pospacerować. Ewentualnie pogrzebać chwilę w piachu. Oni porozbierani, przez lornetke obserwują statki na redzie, ja w koszulce i długich spodniach jestem coraz bardziej znudzona. Słońce grzeje, ale jest wiaterek i nie czuje się tego. Czas mija. Dochodzi 13. Na plaży tłum, przejść się nie da, o rozłożeniu ręcznika nawet nie ma mowy. Parada się opóźnia. Cos tam statki przesuwają się, ale bez żagli, nikt nic nie wie. Umieram, z nudów i z gorąca. Wytrzymuje do 15. Chciałam paradę zobaczyć, ale nie wiadomo ile to potrwa. Idziemy. Spacer między budkami, pamiątke jakąś chciałam kupić, ale badziewie straszne i drogie, więc rezygnuję nawet z koszulki.
Znowu rybka i do samochodu.
Wyjeżdżamy z Gdyni w ogromnym korku, auto woła piić. Byle dojechać do stacji benzynowej, cena nieważna. Udało się, ale cena horrendalna, prawie 30 groszy więcej niż u nas tankujemy.
Byle do domu. Zaczyna piec ciałko. Tomek siedział w koszulce. On jest rudy i bardzojasnoskóry. Twarz ma spaloną. Agata ramiona i plecy, Mirek ramiona. Ja ramiona i twarz. Niewesoło jest.
Aga próbuje się połozyć, jęczy treasznie. Tomek pyta -dlaczego?. Na to ona, że starość nie radość. No to uświadamiam młodej, że ja jestem starsza, a tak nie jęczę. Na to ona - "Bo sie jeszcze nie położyłaś". Jedziemy drogą szybkiego ruchu, przed nami cinkuś. Hamuje nas trochę, ale na szczęście zjeżdża w boczną drogę. Agata komentuje, że musiał zjechać, bo po tej drodze nie wolno jechać rowerom.
No, jakoś udaje się bezpiecznie dojechać do domu. Ok. 1 w nocy, jeszcze smarowanko i spać. Piecze. Kurczaki, co będzie jutro??

czwartek, 9 lipca 2009

Pamiętnik urlopowy

Dla wiedzy tych co nie wiedzą, z zawodu jestem bibliotekarzem i pracuje na etacie, ale mam też firmę i jestem obecnie właścicielką sklepu i baru-pubu.

Przed urlopem:
CZWARTEK, ok. godz. 14 - dzwoni Dyrekcja "Pani Irenko, zastąpi pani jutro w czytelni Jolę, bo jedziemy do (i tu pięciominutowe wyjaśnienia, gdzie i po co jadą)." (Wrrrrrrrrr - to w myślach ja odpowiadam). "zastąpię, oczywiście, nie ma sprawy" (Oczywiście, o niczym innym nie marzę, jak o siedzeniu w czytelni do 17 w ostatni dzień przed urlopem) - na codzień pracuje do 16).
PIĄTEK, godz. 9,00 - piję kawę w sekretariacie, przeglądam prasę - fajna praca :).
9,15 - idą ludzie do czytelni ( o kurczaki, jak mam uruchomić komputery - Jola nie zostawiła haseł????????)
9,17 - starzy bywalcy sami sobie uruchomili komputery (czyżby Jola nie miała haseł wcale??????)
9,20 - biorę kawę i idę do czytelni. Na szczęście Jola ma wgrany system obsługi katalogowania, to pobawię się z selekcją. Przynajmniej czas szybciej przeleci.
9,30 - no, szlag by to... Jola ma tylko kartoteki, a dostępu do katalogowania książek nie ma. Znaczy nici z roboty, Biore książkę i czytam sobie. Czas leci, tylko czytelnicy przy Internecie się zmieniają.
ok. 11 - idę do oddziału dla dzieci poplotkować. Tam też pustki, pogoda się poprawiła to i dzieci wywiało.
ok. 12,30 - głodna jestem, idę sobie coś skombinować.
13,00 - czas leci, powoli umieram z nudów. Zaczynam kolejną książkę.
16,55 - wyłączam komputery (no jasny gwint, te z Ikonki nie wiem jak wyłączyć, one nie mają startu ani nic takiego - no trudno, wyłączam guzikiem)
17,15 - wreszcie w domu ,Aga pojechała wymyć auto przed wyjazdem, Mirek jest w pracy. No, można spokojnie posiedzieć.
Mirek dzwoni z pięć razy, czy już wszystko przygotowałam do wyjazdu - strasznie dużo przecież trzeba na niecałe dwa dni.
Ktoś "ukradł" mi ulubiona koszulkę - topik na ramiączkach. Mam drugą, ale chodzona jest. No dobra, wypiorę to wyschnie do rana.
Odkurzam, bo koty po kątach latają.
Ok. 20,30 - wraca Agata, muszę lecieć podziwiać posprzątane auto i pozabierać klamoty, których pełno, a które są zbędne.
Aga jedzie oddać ojcu auto. Pies na podwórku robi straszny raban. Wyglądam przez okno, karcę psa, bo szczeka na obcego kota, rzucam okiem na drzewo, a tam siedzi nasza zaginiona kicia.
Telefon do Agi, ona biegiem do domu. Jedzonko podsuwam, ale kicia zestresowana na maksa. Na szczęście z krzesła Agata dosięga i Lola pozwala się wziąć na ręce. Noooo, nic jej się nie stało, głodna tylko niemożebnie.
ok. 23 - Ufffff, dzień się kończy.Wreszcie.

poniedziałek, 6 lipca 2009

Zlot żaglowców











Byłam, widziałam. Super.
W sobotę ok południa wsiedlismy w auto i pojechalismy. Przerwa we Wrocławiu, bo córka musiała iśc na egzamin. Napisała, co miała napisać, w aucie przebrała sie w strój wakacyjny (nie wypadało na egzamin iść w krótkich spodenkach i bluzce na ramiączkach :)). Z Wrocławia wyjechalismy ok. 15. Do Gdyni zajechalismy ok. 21. Znaleźlismy parking, załątwiliśmy sobie mozl;iwość spania w aucie na parkingu i polecielismy. Niestety nie zdążylismy na cały koncert Perfectu, ale zabawa była perfekt :). Nawet lejący deszcz nie był przeszkodą. Natomiast Bajm bardzo mnie rozczarował. Beata śpiewa może i dobrze, ale jest strasznie zmanierowana. Między piosenkami były strasznie długie przerwy, podczas których ona wdzięczyła sie do publiczności i czekała po każdym słowie na oklaski.
Za to fajerwerki były rewelacyjne. Potem usiłowaliśmy coś zjeść, ale o tej porze serwowano tylko piwo. Dopiero tuż koło parkingu, przed dworcem PKP była budka, gdzie jedna kobitka, nie widząca ze zmęczenia na oczy, serwowała hot, dogi, zapiekanki, frytki itp. Kolejka była do niej kilometrowa. Spanie w aucie to nie najlepszy pomysł, za to tani. Jakoś przekimalismy do rana. W chwilach bezsennosci nie mogłam nawet wyjść z samochodu na papierosa, bo parkingu pilnował piesek. Raniutko z powrotem na nadbrzeże.Czarne chmury przykrywały niebo. Jednak żaglowce w porcie nie są tak efektowne, jak na morzu, ale z przyjemnością przewłóczyłam rodzinę w tą i spowrotem :). Tylko Sedow (największy żaglowiec świata) już wypłynął. Potem pogapiliśmy sie na wypływające z portu żaglowce. Ok. 13 miała byc parada, czyli miały przepłynąć podpełnymi żaglami przed oczami licznie zgromadzonej publiczności. No i w tym momencie rozum nas opuścił. Nie popatrzylismy na zegarek i polecieliśmy na plażę, zająć dobre miejsce widokowe. Okazało się, że jeszcze nie ma 12. Agata z ojcem poszli sie wykąpać, bo słoneczko wylazło zza chmur. A ja sobie siedziałam na piaseczku. Fajnie było, słoneczko świeciło, wiaterek wiał... O 13 żaglowce jeszcze nie płynęły, o 14 zaczęły coś sie ruszać. O 15 któryś tam przepłynął przed oczami widzów, ale nawet nie miał pełnych żagli rozwinietych. Ponieważ fizycznie i psychicznie nie dałam rady dłużej na tej plaży wysiedzieć to poszlismy sobie i w rezultacie parady nie widziałam :(. Jeszcze spacerek między budkami, rybka na obiad i... teraz juz nie jest fajnie. Poparzenia słoneczne są bardzo nieprzyjemne.

piątek, 3 lipca 2009

Lola wróciła

Nasza kicia wróciła. Nawet bez większego protestu pozwoliła się złapać. Na jedzenie rzuciła się, jakby nie jadła tydzień ,a nie tylko dwa dni.
Cieszymy się bardzo.

czwartek, 2 lipca 2009

Smutno mi

Wczoraj nasza kicia Lola wyleciała przez okno. Nic jej się nie stało, bo mieszkamy na I piętrze i trawnik mamy pod oknem, ale niestety wybrała wolność. Wczoraj kręciła się po podwórku, ale pod wieczór zniknęła i nie ma jej w okolicy.
Ona nie jest całkowicie oswojona, dzikus straszny i każdy gwałtowny ruch powoduje ucieczkę. Na dokładkę dwa koty sąsiadów dyżurowały na podwórku. Dobrowolnie chyba już nie przyjdzie, a złapać się nie dała.
Smutno mi

Na pocieszenie poczytałam sobie na stronie Onetu o moim mieście.