wtorek, 28 kwietnia 2009

Moje psie szczęścia

Psy mieliśmy zawsze, ale dopiero gdy byłam w trzeciej czy czwartej klasie podstawówki zostaliśmy uszczęśliwieni psem mieszkaniowym. Dostaliśmy go od Babci, która wprawdzie mieszkała na wsi, ale przy ruchliwej drodze, więc kiedy Wujek przygarnął bezdomnego psa to Babcia bała się, że wpadnie pod auto. Zabraliśmy go więc do domu. Nazwaliśmy go Skoczek (fotkę wrzucę jak naprawie skaner) , skakał jak sprężyna i z radości potrafił złapać zębami za włosy, a malutka raczej nie byłam. Żaden płot mu nie dał rady. To był najmądrzejszy psiak, jakiego znam. Nikt go niczego nie uczył, ale opowiastki o objawach mądrości mogłabym snuć godzinami. Pamiętam, jak przy jakiejś rodzinnej imprezie siedzieliśmy przy stole, a Dziadek zdrzemnął się na wersalce. Piesek sobie leżał, myśmy gadały (Babcia, moja Mama, Ciotka Siostra i Ja, Tato pewnie też był) no i w pewnym momencie, zupełnie bez zmiany tonu w rozmowie padło zdanie "Skoczek zbudź Dziadka". Pies się zerwał i wybijając się z czterech łap skoczył Dziadkowi na piersi. Dziadem mało zawału nie dostał, a my płakałyśmy ze śmiechu.
Skoczuś był cudownym psem, tylko mówić nie umiał. A co ja się miałam z karmieniem go?! On był dorosły, a wychowywał się bezpańsko, żyjąc z tego, co mu ludzie łaskawie rzucili. Nie umiał jeść kaszy z miski. Długo, ponad rok, karmiłam go łyżką, siedząc na podłodze ucząc go jeść normalną psią karmę. Kiedy zaginął płakałam jak dziecko, chociaż miałam ponad 19 lat.
Następna była suczka, mieszaniec springer spaniela. Mądra była i kochana. Kiedy urodziła sie Agata, ja chciałam być taka przepisowa, pies + dziecko = zarazki = choroby. Nie pozwalałam suni włazić do pokoju dziecinnego. Oczywiście, wystarczyło, że się odwróciłam, a sunia była pod łóżeczkiem, więc dałam sobie spokój. Córka raczkowała po domu za psem, uczyła się stawać opierając się na psim grzbiecie, pierwsze kroki też zrobiła wsparta na psie. Niestety, suczka miała raka i musieliśmy ją uśpić. Była u nas 13 lat. Następna była suczka - sierotka popowodziowa, wzięta ze schroniska w listopadzie 1997 roku.Dwa lata temu ją także musieliśmy uśpić z powodu raka.
Mama była wtedy na wczasach. Ja zacięłam sie i nie chciałam nawet gadać o nowym psie. Ale Mama wróciła i po tygodniu zapytała "to kiedy jedziecie po psa?"
Córka i mąż tylko na to czekali. Natychmiast byli gotowi wsiadać w auto i jechać do schroniska.
Poczekaliśmy do soboty i pojechaliśmy. Wcześniej oglądalismy pieski w internecie, wybralismy ewentualnych kandydatów, a raczej kandydatki. No i we Wrocławiu zostawiłam rozsądek w samochodzie. Po godzinie łażenia i oglądania psich nieszczęść byłam gotowa wziąć każdego, im brzydszy i biedniejszy tym bardziej chciałam go wziąć. Poszliśmy do szczeniakarnia i tam był Szoguś. Miał 4 miesiące i był bardzo energiczny. Teraz doszłam do wniosku, że ma psie ADHD.
Ale kocham go, chociaż na spacerki z Mamą sie nie nadaje, rękę by jej urwał.
To tyle na dziś psich opowieści.

4 komentarze:

Kankanka pisze...

Szoguś jest cudownym psiakiem! Bardzo go polubiłam!

Ata pisze...

Z przyjemnością przeczytałam Twoje opowieści o zwierzakach. Ja to raczej kociara jestem, ale psy u nas też były zawsze.

irenka pisze...

o kotach będzie następna opowieść :)

Ata pisze...

A to czekam cierpliwie :-)