czwartek, 26 listopada 2009

Nie blondynka

Notka Lilki przypomniała mi zdarzenie z jednego z obozów.
Moja młodość i parę lat później ściśle związana była z harcerstwem, od kiedy skończyłam 18 lat jeździłam jako drużynowa do opieki nad dziećmi.
I kilka lat temu. jak co roku byłam na obozie. Miejsce nierewelacyjne, bo przy drodze, którą wracali z dyskoteki młodzi ludzie.
Wyobraźcie sobie, ciemna noc, dzieci śpią (namioty wzdłuż płotu), instruktorzy niekoniecznie, bo wiadomo, że zaraz dyskoteka się skończy, a bywalcy czasem lubili porozrabiać. No idą młodzieńcy, ledwie trzymają się na nogach, ale trzyma ich cel - dokopać harcerzom. Nasi zaprawienie, więc przygotowani. Byle dzieci nie pobudzić, bo się przestraszą. No i latają młodzieńcy dookoła obozu skutecznie bronionego :). Zatrzymali się pod płotem, na wysokości namiotów z najmłodszymi dziećmi. W rękach grube kije (może ktoś podskoczy?) i wrzeszczą coś. Moja koleżanka wyszła za namiot i z uśmiechem na ustach poprosiła, żeby byli troszkę ciszej, bo dzieci śpią. Takiej konsternacji jeszcze nie widziałam. Panowie grzecznie przeprosili i poszli sobie, prawie na palcach.
Jestem przekonana, że interwencja naszych panów doprowadziłaby do wojny, tymczasem damski uśmiech zdziałał cuda.

niedziela, 22 listopada 2009

Choineczka - konkurs u Ani

Ania zaprasza do zabawy

Ania ogłosiła konkurs i oczywiście musze wziąć w nim udział, bo choinka strasznie mi się podoba.

poniedziałek, 16 listopada 2009

Zabawa w bohatera nie jest fajna

Dziś, po raz pierwszy w życiu pomyślałam, że mogłabym wyjechać z naszego kraju nie oglądając się za siebie. Pojechać gdzieś, gdzie jest normalnie, gdzie dziewczynie, która od 10 dni funkcjonuje wyłącznie dzięki silnym zastrzykom przeciwbólowym nikt nie powie, że nie można zrobić badań, czy też nie można przyjąć jej do szpitala "bo jest koniec roku i nie ma pieniędzy".
Każde badanie to kilkanaście telefonów, znajomości itp. Dzisiaj, zanim wreszcie córkę przyjęto na oddział (skierowanie na cito) obdzwoniliśmy pół Wrocławia. Bo do Polanicy to pojechaliśmy, ale nie przyjęli "bo nie ma zagrożenia życia". To ja się pytam, czy ona ma być na zastrzykach przez dwa miesiące???????
Na szczęście, po dwóch godzinach stania pod izbą przyjęć, kiedy ona latała po konsultacjach, przyjęto ją na urologię we Wrocławiu. Kamienie na nerkach jak byk. Wreszcie porobią jej wszystkie potrzebne badania i zdecydują, co dalej.

Ufff, obiecałam, że już nie będę się skarżyć i narzekać, to chyba ostatni raz.
Chociaż pewnie nie ostatni ...
Nasz kraj jest nienormalny. Wiem, że komunizm to było zło itd. Ale u mnie na prowincji żyło sięcałkiem fajnie.
Pewnie, w czasie, gdy w wielkich miastach inni walczyli za naszą wolność, myśmy mieli, jak u Pana Boga za piecem. Tyle, że nas nikt nie pytał, czy my chcemy takiej wolności.

Acha i jeszcze wyjaśnienie, skąd tytuł
Otóż moja córeczka w niedzielę rano postanowiła, że nie weźmie zastrzykuó przeciwbólowych, bo ją tyłek boli, że nie może dotknąć. Na tabletkach sobie pochodzi. Już ok. południa, po zazyciu czwartej tabletki stwierdziła, że zabawa w bohatera nie jest fajna

czwartek, 12 listopada 2009

Jak nie urok, to ...

Czytam i przeglądam codziennie mnóstwo blogów. Wszędzie usmiech, piękne prace. Czerpię z tych blogów siłę i optymizm kazdego dnia. A potem wchodzę na swój blog i co? Narzekania, smutasy i brak fotek robótkowych. No tak, ostatnio nie wyszywam i nie szyję. Kompletny marazm i tyle.
Myślałam, że jak finansowo złapałam oddech, i córka ma umówiony termin na usuwanie polipów na zatokach to już będzie tylko lepiej.
No cóż, myliłam się. Od soboty córka chodzi po ścianach z bólu. Okazało się, że ma kamienie na nerce, operacyjne. Jutro wizyta u urologa i zobaczymy co dalej. Dwa razy dziennie zastrzyki przeciwbólowe - ketonal i no-spa. Tyłek siny. No i w sklepie trzeba ostro kombinować, bo ona nie nadaje sie do pracy.
Mogłabym znowu pisać sporo o naszej służbie zdrowia, ale postanowiłam, że nie będę. Tyle tylko, że gdyby w sobotę, jak pojechałyśmy na ostry dyżur, zrobili porządne badania to pewnie uniknęłaby trzech dni bólu i pogotowia w domu.
A co tam, szlag mnie trafia i zastanawiam się, co jeszcze mnie walnie.
A na dworze deszcz, mgła i mgła. Fuj.

piątek, 6 listopada 2009

Nienawidzę zakupów ...

nawet, jeżeli w ich efekcie staję się posiadaczką nowej pralki.
Nieszczęścia chodzą parami, niestety. Po wymuszonej wymianie sklepowej wystawy myslałam, że troszke odetchniemy. Wydatek spory, ale daliśmy radę. Tymczasem w poniedziałek, po długiej agonii umarła mi pralka.
Pralka pełan dżinsów, których ręcznie wyprać się raczej nie da. Szlag mnie o mało nie trafił. Na szczęście okazało się, że to blokada klapy padła, jak przycisnęłam to załapało. No ale wiadomo, że codziennie na pralce wisieć nie będę, zwłaszcza, że z powodu cieknięcia dopływ wody był ustawiony na minimum i zamiast prać sie godzine to prało sie trzy.
Nie ma to tamto, trzeba kupić nową, bo naprawa nieopłacałna - brak części - zachciało mi się nietypowej pralki.
Pojechałyśmy wczoraj z Agatą do Wrocka, bo u nas drogo i nie ma takiej jak chciałam. Po objechaniu wszystkich sklepów na Bielanach trafiłysmy do sklepu, którego nazwę na szczęście zapomniałam. Znalazłam pralkę, jaką chciałam. Jeszcze obok był jakis sklep, to poszłyśmy. I wróciłyśmy zdecydowane na zakup. Pytam, czy mi załadują do auta. I szczęka o podłogę "bo oni nie mogą, mają przepis, że tylko do drzwi". No to ja dziękuję bardzo, kulturystką nie jestem, córka też nie. A w mediamarkcie od dzisiaj sprzedają bez watu, czyli średnio 250 zł taniej. No to jeszcze raz do media..., ale ta w AGDcoś tam prostsza w obsłudze. No to dzwonimy do Mirka on na to, że mamy kupić, a jak nie damy rady załadować i nikt nam nie pomoże to on przyjedzie.
Załatwianie formalności trwało 40 minut. Pani miała taką minę, jakby nam robiła łaskę, że sprzeda nam pralkę. A w ogóle to ja wymyślam, bo wolałabym oryginalnie zapakowaną, a nie macaną ze sklepu. A jak nie mamy faceta do załadunku, to oni proponują transport, do mieszkania mi wstawią. Jedyne 120 zł. Powiedziałysmy, że bierzemy tą ze sklepu, bo jest dzisiaj, a nie za trzy dni, a do auta same se wsadzimy. Aga podjechała prawie pod same drzwi (szerokość chodnika może z 5 metrów). A pani sprzedawca mówi, że muszę zostawić dowód zakupu to ona mi pożyczy wózek, żebyśmy do auta podwiozły pralkę. Na szczęście dwaj panowie montujący świetlówki przed sklepem zaoferowali pomoc, więc nie musiałyśmy więcej kombinować. A panowie sprzedawcy stali przy drzwiach sklepu i patrzyli, jak to my sobie poradzimy.
Dodam, że ci od świetlówek byli po pięćdziesiątce, a sprzedawcy po dwudziestce.
Doszłyśmy do wniosku, że sprzedawcy mieli zamontowane na nogach bransoletki, a na drzwiach był czujnik. Jak oni nogę za drzwi sklepu to bransoletki ich prądem :).
I mam nową praleczkę, będę sobie prać i prać,  i prać.

wtorek, 3 listopada 2009

Różne takie ...


W sobotę mąż poszedł do sklepu pracować i zadzwonił, że mamy całą wystawę ostrzelaną z wiatrówki. Kilkanaście dziurek w szybie. Na szczęście tylko dwie na wylot, ale reszta od środka odpryski o średnicy ok 4 cm. I zastanawiam się, czy to wynik ludzkiej głupoty i bezmyślności, czy też ktoś nas tak bardzo nie lubi. W końcu Mirek jest policjantem i pewnie niejednemu sie naraził.
A dzisiaj cisną mi się na usta brzydkie wyrazy na naszą służbę zdrowia. Agata ma problemy z głową - koszmarne bóle, zawroty itp. Od ponad roku próbujemy ustalic przyczynę. Na każde badanie trzeba czekać min. 2 miesiące, na wizytę u laryngologa podobnie. Wreszcie udaje się - diagnoza polipy na zatokach, jak wiadomo usuwane operacyjnie. Skierowanie mam to dzwonię do szpitala. Trzeba przyjechać zarejestrować sie. No to pojechałyśmy dzisiaj. Szpital na Borowskiej we Wrocławiu, w pokoju jedna osoba, my następne. Cała wizyta w szpitalu trwała może 5 minut. Pani przeczytała skierowanie, ustaliły z córką termin - coby nie w czasie sesji i tyle. Mało mnie szlag nie trafił - i po to trzebabyło przyjechać. Niech ktoś mi wytłumaczy - dlaczego nie można tego załatwić telefonicznie????


A na koniec, dla poprawienia humoru, wzorem Babci Vilemoo dowcip:

- Dostaniesz, jak będziesz grzeczny - mówi chirurg przed operacja.
- Do kogo pan to mówi, doktorze? - pyta się pacjent.
- Do tego kota, który siedzi pod krzesłem.