sobota, 7 sierpnia 2010

Są takie dni w tygodniu...

a raczej tygodnie w miesiącu...

Ostatnie kilka dni jestem w nastroju "jestem gruba, brzydka, nic nie umiem i nikt mnie nie kocha..."

Czytam różne blogi i przychodzi mi do głowy, że kraina blogowa jest piękna i szczęśliwa. Każda blogowiczka chwali się tym co dobre i radosne, i piękne...

A przecież niejednej z nas życie daje nieźle popalić...

Ja sama ostatnio rzadko piszę, albo próbuję zagłuszyć to co mi w duszy gra.

Płacę teraz za brak pesymizmu, za wiarę w lepsze jutro. Każdego dnia zastanawiam się, skąd wziąć kasę na długi... na razie jakoś kombinujemy i dajemy radę, ale przyszłość nie napawa mnie optymizmem. Byłam głupia zakładając firmę, nie patrzyłam w daleka przyszłość, tylko żyłam tu i teraz. Inwestowałam i fajnie było... aż przyszedł kryzys. Ciągnęłam interes dalej, kombinując, w nadziei, że kryzys przyszedł to i pójdzie. Dziś wiem, że to był błąd. Zamknęłam firmę bez firmowych długów, za to z długami prywatnymi. Okazuje się, że na państwowej posadzie zarabiam za mało i kombinować się nie da... (oczywiście wszelkie kombinacje prowadzone były ściśle zgodnie z przepisami - w końcu jestem żoną policjanta, a to jak wiadomo powoduje, że jestem pod ostrzałem). I tak sobie myślę, że nasze państwo jest popieprzone. Mały biznes nie ma szans - jak nie mam 100 tys na inwestycje to nie powinnam brać się za interesy, z kredytów firmy się nie utrzyma. Małe sklepiki, takie jak mój nie mają prawa bytu, koszty zjadają cały dochód. Nie dziwię się, że takie miasteczka jak moje po prostu umierają. Nie ma pracy, bo większych firm jest mało. Młodzi wyjeżdżają za pracą. Kiedyś mądrzyłam się, że praca jest, jak ktoś naprawdę chce pracować to znajdzie pracę. Dziś, po trzech miesiącach poszukiwania przez Agatę pracy odszczekuje wszystko. Jedyna praca, jaką mogła znaleźć to w zakładzie LG - 50 km od naszego miasta. Teraz owszem, pracuje, ale w jednej firmie na 1/2 etatu 20 km dojeżdża, a w drugiej firmie jako ankieter na umowę zlecenie. A gdzie do emerytury?... Za rok zrobi licencjat i już wiadomo, że pracy "po kierunku" u nas nie znajdzie...



O kurcze, ale se ponarzekałam...

Zresztą śmierć dwóch kolegów mojego męża (jeden pogrzeb był w czwartek - zmarł na raka młody facet, drugi policjant zastrzelił się na służbie) pewnie także nie nastraja zbyt wesoło.

No i ten deszcz...

7 komentarzy:

Kankanka pisze...

Irenko........to przykre i smutne co piszesz. Wiedz jednak, że przynajmniej połowa blogowiczek ma problemy i kłopoty. Jedne nie piszą, aby nie ruszać ciężkiego tematu bo im gorzej, inne - bo przeżywają w samotności i nie potrafią obcym ludziom powiedzieć co je boli. Jeszcze inne radościami dnia codziennego ocierają swoje łzy. To nie tak, ze dookoła nas tylko szczęściarze.
Pomyśl tak: masz fajny dom, nie ma choroby. Agata i tak pójdzie z domu - taki los.
Daj jej Boże tam, gdzie znajdzie pracę, nawet za granicę. To, że dzieci są daleko to inne odległości niż gdy my zaczynałyśmy. Pamiętasz?
Długi stały się codziennością naszych dni.
Ale ja zawsze uparcie twierdzę, że tęcza przychodzi.
Irenko, dziś jest smutno i ponuro. Wierz, za chwilę będą radości. Takie dni chyba ma każda z nas. Mnie akurat nosi.

lilka pisze...

Ania ma rację, większość z nas nie pisze o tym, co trudne. Wczoraj pomyślałam, że życie jest pełne takich drobnych cierpień. Bo z jednej strony coś się układa dobrze, nawet bardzo dobrze, ale w tym czasie ktoś inny tęskni za nami, my o nim zapominamy zajęci własnym szczęściem. Jak trudna sztuką jest pamiętanie o innych... jak trudno jest spokojnie patrzeć w przyszłość i wierzyć, że tak właśnie musi być, że wszystko powoli się ułoży... Po raz pierwszy w życiu wspieram moje dzieci z daleka, na telefon. One dzwonią, żeby zamienić kilka słów, czerpią z tego siłę albo taką odrobinę ciepła. A potem zmagają się same z problemami, nic nadzwyczajnego, zwykłe problemy... zmienia się jakościowo to, co nas łączyło, to takie drobne cierpienia moje. Muszę wierzyć, że w zamian moi chłopcy otrzymają poczucie panowania nad własnym życiem, że to da im sporo satysfakcji, że tego chcą... nawet, jeśli teraz bywa pusto u nich i u mnie.
Nie ma wyjście, trzeba wierzyć, że będzie dobrze.
Wierz w to :-)) Wbrew wszystkiemu.

Bazylia pisze...

tak:( każda z nas chwali się tym co ma, co osiągnęła, co się udało albo co jest w trakcie realizacji , i tym jak urządziła swoje wnętrze:( ale rzeczywistość jest zupełnie Inna, pozdrawiam Cię serdecznie i nie smutaj, pozdrawiam serdecznie!

Aneladgam pisze...

Może odwiedzamy różne blogi, a może co innego nam się w oczy rzuca... Fakt, prezentujemy to co dobre, ale wiele z nas wspomina i o tym co boli, wystarczy zajrzeć do Vivictorii, do Maknety, do Anek, do Naszej.Zuzi, do Neruli... I tak mogłabym wymieniać. Stąd ja odwiedzając blogosferę mam uczucie, że to jest nie kraina szczęśliwości, tylko normalna kraina, gdzie to co bolesne przeplata się z tym, co radosne. Walczymy na różne sposoby, czasem w ukryciu, czasem jawnie.
Współczuję Ci okropnie tych doświadczeń, które teraz Cię spotykają :(

irenka pisze...

Dziękuję dziewczyny. Jak zawsze, czas mini depresji mija. Wyszło słońce. Patrzę z optymizmem, choć problemy pozostały. Najwyżej auto mi bank zabierze - przesiądę się na rower :) Za nadmierny optymizm czasem trzeba zapłacić, ale dam radę... dam radę... dam radę...

Ata pisze...

Irenko - jest właśnie tak, jak piszą dziewczyny. Każda z nas ma jakiegoś mola, co ją żre. Ale nie mamy jakoś chęci pisać o tym tak publicznie. Nasze blogi są takim światem idealnym, no może PRAWIE idealnym. Bez kłopotów i prawdziwych problemów. Bo tych mamy dość na co dzień, więc po co przenosić je jeszcze z reala do wirtuala? Może to jakiś rodzaj oszustwa? Ja wolę myśleć, że to jest zamiast kozetki u psychoanalityka :-)

ALEXLS pisze...

Bardzo spodobala mi sie wypowiedz Aty! Chcialam dokladnie to samo napisac.
Glowa do gory Irenko! Musi byc dobrze! Pozdrawiam:)