czwartek, 9 lipca 2009

Pamiętnik urlopowy

Dla wiedzy tych co nie wiedzą, z zawodu jestem bibliotekarzem i pracuje na etacie, ale mam też firmę i jestem obecnie właścicielką sklepu i baru-pubu.

Przed urlopem:
CZWARTEK, ok. godz. 14 - dzwoni Dyrekcja "Pani Irenko, zastąpi pani jutro w czytelni Jolę, bo jedziemy do (i tu pięciominutowe wyjaśnienia, gdzie i po co jadą)." (Wrrrrrrrrr - to w myślach ja odpowiadam). "zastąpię, oczywiście, nie ma sprawy" (Oczywiście, o niczym innym nie marzę, jak o siedzeniu w czytelni do 17 w ostatni dzień przed urlopem) - na codzień pracuje do 16).
PIĄTEK, godz. 9,00 - piję kawę w sekretariacie, przeglądam prasę - fajna praca :).
9,15 - idą ludzie do czytelni ( o kurczaki, jak mam uruchomić komputery - Jola nie zostawiła haseł????????)
9,17 - starzy bywalcy sami sobie uruchomili komputery (czyżby Jola nie miała haseł wcale??????)
9,20 - biorę kawę i idę do czytelni. Na szczęście Jola ma wgrany system obsługi katalogowania, to pobawię się z selekcją. Przynajmniej czas szybciej przeleci.
9,30 - no, szlag by to... Jola ma tylko kartoteki, a dostępu do katalogowania książek nie ma. Znaczy nici z roboty, Biore książkę i czytam sobie. Czas leci, tylko czytelnicy przy Internecie się zmieniają.
ok. 11 - idę do oddziału dla dzieci poplotkować. Tam też pustki, pogoda się poprawiła to i dzieci wywiało.
ok. 12,30 - głodna jestem, idę sobie coś skombinować.
13,00 - czas leci, powoli umieram z nudów. Zaczynam kolejną książkę.
16,55 - wyłączam komputery (no jasny gwint, te z Ikonki nie wiem jak wyłączyć, one nie mają startu ani nic takiego - no trudno, wyłączam guzikiem)
17,15 - wreszcie w domu ,Aga pojechała wymyć auto przed wyjazdem, Mirek jest w pracy. No, można spokojnie posiedzieć.
Mirek dzwoni z pięć razy, czy już wszystko przygotowałam do wyjazdu - strasznie dużo przecież trzeba na niecałe dwa dni.
Ktoś "ukradł" mi ulubiona koszulkę - topik na ramiączkach. Mam drugą, ale chodzona jest. No dobra, wypiorę to wyschnie do rana.
Odkurzam, bo koty po kątach latają.
Ok. 20,30 - wraca Agata, muszę lecieć podziwiać posprzątane auto i pozabierać klamoty, których pełno, a które są zbędne.
Aga jedzie oddać ojcu auto. Pies na podwórku robi straszny raban. Wyglądam przez okno, karcę psa, bo szczeka na obcego kota, rzucam okiem na drzewo, a tam siedzi nasza zaginiona kicia.
Telefon do Agi, ona biegiem do domu. Jedzonko podsuwam, ale kicia zestresowana na maksa. Na szczęście z krzesła Agata dosięga i Lola pozwala się wziąć na ręce. Noooo, nic jej się nie stało, głodna tylko niemożebnie.
ok. 23 - Ufffff, dzień się kończy.Wreszcie.

1 komentarz:

Ata pisze...

A kiedy na PRAWDZIWY urlop ;-)