piątek, 10 lipca 2009

Wreszcie urlop

http://picasaweb.google.com/irenkastrojna/GdyniaZlotZaglowcow2009#
SOBOTA
Rano: Pytam córki, czy przyniosła ze sklepu coś do jedzenia na dwa dni. "No przecież wyjeżdżamy"
-ale Babcia zostaje
-acha, to ja podjadę do sklepu.
Wraca za 10 minut.
Rozpakowuję zakupy...
- a na obiad ?- pytam
-No dobra, pojadę jeszcze raz...

Przed 12 mąż zaczyna nas pospieszać. No, dobra, śpiwory spakowane, majtki też, możemy jechać.
W połowie drogi przypomina mi się, że koszulka do opalania została w domu. (Później podziękuję Temu Na Górze - Dobry Bóg nade mną czuwał).
Mirkowi przypomina się, że od deszczu tez nic nie mamy... ale w radiu mówią, że na wybrzeżu padać nie będzie.
Przed Wrocławiem pytam, po co tak wcześnie wyjechaliśmy. Agata mówi, że do myjni trzeba. No dobra, niech im będzie. Oczywiście przed myjnią kolejka kilometrowa, rezygnujemy. Zajeżdżamy pod Agaty szkołę. Pytam, co będziemy robić przez tę godzinę do egzaminu. Mirek pyta, o której ona ma ten egzamin. No to uświadamiam mu, że o 14,30. A on myślał, że o 13,30, dlatego tak gonił. Skoro się wyjaśniło, jedziemy do Magnolii, ekspresem mierzę kilka bluzeczek, na ramiączkach topów na mój rozmiar nie produkują, ale kupuję dwie bluzki za 19,90. Promocja. Mam koszulkę bez rękawów.
Wracamy pod szkołę, Aga idzie, pisze, co ma napisać i jedziemy. W aucie, w środku miasta przebiera się z ciuchów egzaminacyjnych na urlopowe. Wypadku udało jej się nie spowodować.
Jest 15. Do Gdyni jeszcze kawał drogi, a chcemy zdążyć na koncert Perfectu. Kilometry uciekają, radary jakoś nas omijają.
Za Bydgoszczą wpadamy na autostradę, na liczniku 170 - Mirek testuje auto - da się i 180.
Radzę, by włączył sobie "spalanie chwili" - połyka 15 litrów na 100. Trochę zwalniamy.
O 21 parkujemy w Gdyni, bliziutko Skweru Kościuszki, załatwiamy sobie zgodę na spanie w samochodzie i lecimy. Koncert już się zaczął, ale spory kawałek zaliczamy. Leje deszcz, ale jest ciepło.Uwielbiam Perfect, śpiewam głośno, jak wszyscy. Bawię się super, Agata też, tylko nasi mężczyźni nie dają się porwać fali zabawy. O śpiewaniu nawet nie chcą słyszeć.
Potem Bajm, okropna kobieta, zmanierowana i w ogóle. Atmosfera koncertu zmienia się zupełnie, nikomu nawet śpiewać się za bardzo nie chce. No i zakaz fotografowania.
Po koncercie fajerwerki, nigdy nie widziałam tak pięknych.



Chcemy coś zjeść, ale o tej porze serwują tylko piwo. Dobrze,że otwarty sklep jest to chociaż wodę mineralną i piwo kupujemy.
Koło parkingu jest budka. W niej nieżywa kobieta serwuje zapiekanki, hamburgery, frytki itp. Sama jedna, a kolejka z 15 osób. Oni zjadają metrowe (no, może półmetrowe) zapiekanki, ja nie daje rady podwójnym frytkom. Idziemy spać. Doblo wprawdzie duże, ale jak poskładalismy siedzenie, żeby Aga z Tomkiem mogli spać w bagażniku, przednich siedzeń nie da sie rozłożyć. Mimo to, rodzina zasypia prawie natychmiast, mnie boli kręgosłup, więc co chwile otwieram oczy i próbuje znaleźć wygodniejszą pozycję. Nawet na papierosa nie moge wysiąść, bo parkingu pilnuje piesek, duuuuży piesek, wolę nie sprawdzać, czy groźny piesek.
NIEDZIELA
Wstajemy ok. 7,30.
Zmiana ubrania, mycie chusteczkami odswieżającymi (rewelacyjny wynalazek), trochę gorzej z zębami, ale uznajemy, że to dzień dziecka. Może nie umrę od tego.
Idziemy nad morze. Trochę źle pokierowałam, bo za daleko zaszliśmy, ale przynajmniej promenadą sie przespacerowaliśmy. Niebo zasnuwają czarne chmury. W porcie oglądamy statki, powoli zbierają sie do odpływania.
Kilka fotografujemy na wylocie z portu.
Idziemy wreszcie na rybkę. Jestem troszke rozczarowana, bo widać, że smażona ekspresowo, duzo tłuszczu i panierka nie zrumieniona. Ale nie narzekam, rybka nad morzem nie ma sobie równych. Nawet Agata, która ryb nie jada stwierdza, że lubi rybki.
Jesteśmy gotowi do parady żaglowców. Idziemy na plażę. Zza chmur wychodzi słońce. Zajmujemy miejsce i patrzymy na zegarek, jeszcze nie ma 12. No nic, posiedzimy. Agata z Mirkiem idą się kąpać, oni to lubią. Ja moge nóżki pomoczyć i pospacerować. Ewentualnie pogrzebać chwilę w piachu. Oni porozbierani, przez lornetke obserwują statki na redzie, ja w koszulce i długich spodniach jestem coraz bardziej znudzona. Słońce grzeje, ale jest wiaterek i nie czuje się tego. Czas mija. Dochodzi 13. Na plaży tłum, przejść się nie da, o rozłożeniu ręcznika nawet nie ma mowy. Parada się opóźnia. Cos tam statki przesuwają się, ale bez żagli, nikt nic nie wie. Umieram, z nudów i z gorąca. Wytrzymuje do 15. Chciałam paradę zobaczyć, ale nie wiadomo ile to potrwa. Idziemy. Spacer między budkami, pamiątke jakąś chciałam kupić, ale badziewie straszne i drogie, więc rezygnuję nawet z koszulki.
Znowu rybka i do samochodu.
Wyjeżdżamy z Gdyni w ogromnym korku, auto woła piić. Byle dojechać do stacji benzynowej, cena nieważna. Udało się, ale cena horrendalna, prawie 30 groszy więcej niż u nas tankujemy.
Byle do domu. Zaczyna piec ciałko. Tomek siedział w koszulce. On jest rudy i bardzojasnoskóry. Twarz ma spaloną. Agata ramiona i plecy, Mirek ramiona. Ja ramiona i twarz. Niewesoło jest.
Aga próbuje się połozyć, jęczy treasznie. Tomek pyta -dlaczego?. Na to ona, że starość nie radość. No to uświadamiam młodej, że ja jestem starsza, a tak nie jęczę. Na to ona - "Bo sie jeszcze nie położyłaś". Jedziemy drogą szybkiego ruchu, przed nami cinkuś. Hamuje nas trochę, ale na szczęście zjeżdża w boczną drogę. Agata komentuje, że musiał zjechać, bo po tej drodze nie wolno jechać rowerom.
No, jakoś udaje się bezpiecznie dojechać do domu. Ok. 1 w nocy, jeszcze smarowanko i spać. Piecze. Kurczaki, co będzie jutro??

3 komentarze:

Kasia pisze...

fajno, miło....
taka impra raz na parę lat
pamiętam 2 zloty, ten wyjątkowo tłumny...
choć Gdynia co do koncertów, to ma ostatnio "tyły"...
czekałam od miesiąca na koncert Grześka....
tak wiele mnie łączy z jego muzą...

I jak zwykle stanął wraz z kompanami na wysokości zadania, nawet deszcz nie przeszkadzał...jest niepokonany i już!

Jeśli chodzi o jedzonko, to aż przykro że nic nie znalazłaś oprócz piwka, bo cały skwerek od strony jachtklubów usłany jest właśnie jadłodajniami...ja objadałam się pajdą chleba ze smalcem z grilla na końcu skwerku.... o drugiej w nocy...potem szlam dopiero na szanty a do rana jak byś wytrzymała to w niejednym punkcie zrobili by ci jajówkę...;-)
Pozdrawiam serdecznie gdynianka z krwi i kości ;-)

irenka pisze...

No widzisz, jak się jest miejscowym to łatwiej. Chlebek ze smalcem też widziałam, ale moja córa to chybaby sie otruła.Też bym chętnie posłuchała szant, ale moja rodzina to nie bardzo, więc ich nie ciągałam, bo i tak nie bardzo wiedziałam, gdzie iść.
ale i tak jestem zachwycona zlotem, chociaż oparzenia jeszcze leczę.

Ata pisze...

Fajny taki przerywnik z zwykłym życiu :-)